Ciche głosy przebijały sie do mojej świadomości, próbującej wrócić na powierzchnię i wyrwać się z ciemności.
~~ Ciekawe kiedy się obudzi.
~~Dość długo leży tak
~~Jest nieprzydatna.
Tego typu zdania padały w kółko, i choć chciałam zaprzeczyć, nie mogłam powrócić do swojego ciała. Leżałam pośród pustki a nieznane głosy otaczały mnie. Nagle jednak, znany mi głos sprawił, że ciemność pękła, zezwalając mi na powrót.
- Dajcie spokój. Nasz Joker wraca do życia. - Powiedział Kapelusznik z dobrze mi znanymi nutkami szaleństwa. Otworzyłam oczy i powoli usiadłam, rozglądając się po miejscu, w którym przyszło mi się znaleźć.
W przeciwieństwie do góry, gdzie był las, tutaj wszystko było otoczone budynkami, które były w przeważającej większości w ruinie. Niebo było zasnute ciemnymi chmurami, a wokół unosił się odór rozkładu i fekaliów. Spojrzałam na ludzi, którzy stali wokół mnie. Najbliżej był Kapelusznik, a tuż za nim stała kobieta. Wyglądała podobnie do mnie, tylko miała złote loki do pasa i wręcz czarne oczy. Ubrana była w czarny gorset z metalowymi okuciami i skórzane spodnie. Do tego masywne, wojskowe buty i bandana na włosach, przez ramię miała zawieszony jakiś karabin, a przy pasie krótki sztylet. Za nią stał dziwny, humanoidalny kot, z szarym futrem w niebieskie pasy, z błękitnymi oczami z pionową źrenicą, ubrany w fioletowy frak i podpierający się laską. A właściciel trzeciego głosu zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
- Alicjo, pozwól że Ci przedstawię Twoich, hihihihi, towarzyszy. Ta kobieta to Lisanna, zwana Rizą, a ten kotek to Cheschire, ale wszyscy mówią Chire lub Chess.
- Wstawaj, musimy się stąd ruszyć. W tych ciuchach wyczują Cię na kilometr. - Warknęła złotowłosa, i szybkim szarpnięciem podniosła mnie na nogi. Dopiero wtedy zauważyłam ogromną bliznę na jej policzku, ale nie miałam czasu na jakąś głębszą kontemplacje, bo Riza rzuciła się biegiem przez zaśmiecone uliczki, gdzie leżało mnóstwo ludzi. Wszystkie budynki były podniszczone, co tylko nadawało paskudnego charakteru temu miastu.
Szybki krok kobiety zmusił mnie do intensywnego wysiłku, co w połączeniu z urazem głowy dość szybko przyprawił mnie o mdłości. Jednak ,,towarzysze'' nie mieli litości i dopiero gdy dobiegliście do celu, pozwolili mi zwymiotować do rynsztoka. Za sobą tylko słyszałam utyskiwania Rizy i obłąkany chichot Kapelusznika. Tylko Chess potraktował mnie jak człowieka i pomógł mi się ogarnąć. Gdy torsje przestały mną szarpać, Kapelusznik, nie wiedząc nawet kiedy złapał mnie za ramiona i poprowadził do drzwi, ogromnej i zrujnowanej biblioteki, jak głosił napis.
- Witaj w domu, Alicjo. - Powiedział i otworzył wejście na oścież...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz