środa, 20 lutego 2013

Szczur laboratoryjny - rozdział IV


Rozdział IV
       Spoglądałam leniwie przez okno i nie słuchałam nauczycielki. Nie musiałam, przez eksperymenty ja i moi znajomi nie musimy chodzić do szkoły, bo zapamiętujemy wszystko od razu. Ale rząd wymyślił sobie, że skoro tak długo żyliśmy w piekle to trzeba nam pokazać normalne życie... W którym musimy tropić, łapać lub zabijać morderców. Nie ma to jak normalne życie. Wyglądając przez okno, poczułam jak powieki powoli mi opadają. Nie walczyłam z sennością, tylko pozwoliłam się porwać.
       Światło boleśnie oślepiało mnie. Pochodziło ono z trzech lamp, które były nade mną. Jedna nad głową, druga nad brzuchem i trzecia nad nogami. Do stolika byłam przywiązana pasami, abym czasem im nie uciekła. Znam to pomieszczenie bardzo dobrze. Od roku mnie tutaj przynoszą.
- Co dzisiaj porobimy? – Zapytał jeden z naukowców. Doktor Schwein, którego nazwisko mówi samo za siebie. Niski, gruby, łysy, z różową skórą, naprawdę przypomina świnię... Która jest jednocześnie sadystą.
- Może damy jakiś gen? Dawno tego nie robiliśmy. – Naukowców było trzech. Ten, który aktualnie mówił to doktor Buta. Wysoki, szczupły sadysta z blond włosami i niebieskimi oczami.
- Ja proponuję coś z oczami zrobić. Jak na kogoś kto przeżył tutaj rok, wygląda zbyt zwyczajnie. – Odezwał się trzeci z naukowców, doktor Sadisto. Średnio wysoki, lekko umięśniony, który został zmuszony do brania udziału w eksperymentach. Niestety po pewnym czasie je polubił.
- Dobry pomysł. Proponuję aby jej oczy były czarne, ale z czerwonymi plamkami. – Zamyślił się dr. Schewin.
- A później pobawimy się z włosami! Najlepiej pasowały by tutaj szare, nie sądzicie? – Odparł dr. Sadisto.
- Zrobimy to dzisiaj, a później coś pokombinujemy dalej. – Zadecydował dr. Buta i przystąpili do roboty.
         Ledwo zaczęli, a ja już zemdlałam, dzięki czemu nie czułam tego całego bólu. Mój organizm sam się tak przystosował. Kiedy nie prowadzili na nas eksperymentów, dawali nam książki, abyśmy się dokształcali. Nie wiem po co to. Mam dziewięć lat, a potrafię więcej niż dorośli. W laboratorium było wiele dzieci. Większość z nich nie przeżywała nawet pierwszej sesji. Tym wytrwalszym udawało się przetrwać z miesiąc. Niestety, nikomu nie udało się przetrwać tyle co mnie. Przez to na początku wiele osób sądziło, że oni mi nic nie robią. Ale później jak mnie zobaczyli po takiej sesji, to przepraszali za swoje przypuszczenia.
        Podświadomie poczułam jak ktoś mnie niesie. Czyli na dzisiaj koniec. Gdy tylko położył mnie w celi, od razu otworzyłam oczy. Wystrój się nie zmienił. Dwie pary drzwi, prowadzące do łazienki, plus dodatkowo wielkie drzwi, przez które podawano nam jedzenie i wszystko inne. Łóżka ustawione równolegle do siebie pod jedną ścianą, a pod drugą był duży stół z krzesłami. Było jeszcze przejście do drugiej celi. Identycznej jak ta. Spojrzałam na łóżko koło mnie. Każdy miał pościel ze swoim numerem. Gdy umierał, został zmieniany numer. Przyjrzałam się kołdrze i poduszce leżące na posłaniu obok mnie. Zniknął numer 064 i pojawił się numer 100. Kolejne dziecko przyszło na śmierć. Po chwili z łazienek wyszła cała banda dzieciaków. Wśród nich była nowa twarz. Chciałam wstać, ale najstarsza osoba wśród nas, mnie powstrzymała i podała wilgotną chusteczkę. Była tu trzy dni.
- Masz na policzkach krew. – Powiedziała szesnastoletnia dziewczyna o czerwonych włosach i brązowych oczach. Nazywała się Aka i z tego co wiem, miała za niedługo mieć pierwsze badanie. Najgorszy był fakt, że jeden z naukowców był jej wujkiem. – Dzisiaj przyszła nowa osoba. Nie pamięta swojego imienia. Mogłabyś mu dać jakieś? – Zapytała kiedy wytarłam całą krew. Spojrzałam na chłopaka w moim wieku, który miał zielone oczy i brązowe włosy. Na policzku miał ranę.
- Miał już dzisiaj pierwszą sesję? – Przyjrzałam mu się.
- Tak, ale wrócił tylko z tą raną.
- Niech się nazywa Midori. Po japońsku to znaczy zielony. – Powiedziałam i poszłam do łazienki. Spojrzałam w swoje oczy i zamarłam. Tęczówki były czarne z czerwonymi plamkami. Zrobili to, co chcieli. Włosy były szare.
        Lekko zdołowana wyszłam z łazienki i padłam na łóżko.
- Alteriell, wszystko w porządku? – Zapytała Aka. Jej też nadałam nowe imię, bo starego nie chciała. Tak samo było z większością dzieciaków. Gdy rodzice się ich pozbyli, lub gdy zostali porwani, chcieli zmienić coś w sobie. Więc zmienili imię.
- Nie, teraz przypominam prawdziwego szczura. – Powiedziałam, patrząc w sufit.
- Wyglądasz tylko bardziej niezwykle. – Próbowała mnie pocieszyć.
- Co się stało z numerem sześćdziesiąt cztery? – Zapytałam, zmieniając temat.
- Jego rodzice po niego wrócili. – Powiedziała cicho. Czasami zdarzał się cud i rodzice wracali po swoją pociechę. Najczęściej była już martwa. Gdy tak się zdarzało to albo brali inne dziecko albo wracali do domu zrozpaczeni. Czasem zdarzało się, że dziecko było już zabrane, to wtedy brali inne i się wymieniali. Ale to i tak były tylko sporadyczne przypadki. Spojrzała na mnie i powiedziała. – Tobie przydało by się wymyślić jakąś ksywkę. Co powiesz na ,,Kuro’’? Z japońskiego oznacza czarny.
- Mi to obojętne. Byle nie mówić do mnie ,,Alter’’. Nie cierpię tego. Nawet ,,szczurzyca’’ brzmi lepiej. – Po moich słowach wiele dzieciaków się roześmiało. Dzień wcześniej jedna osoba nazwała mnie szczurzycą. Wtedy powiedziałam co o tym myślę.
       Po chwili drzwi do celi się otworzyły i do środka weszła mała dziewczynka o długich, blond włosach i dużych, niebieskich oczach. Wyglądała jak aniołek. Aka podeszła do niej i zapytała.
- Jak masz na imię?
- Nie mam imienia. Mój numer to 109. – Powiedziała cicho.
- Alteriell nadasz jej imię? Nie godzi się, abyśmy nazywali się po numerach! – Zwróciła się do mnie Aka. Była tutaj tylko trzy dni, ale zajmowała się wszystkimi tutaj. Z dwóch cel, w których byliśmy
Umieszczeni, tylko dwie osoby były od niej starsze. Jedna została zabrana przez rodziców, a druga zajmowała się drugą celą. Przyjrzałam się dziewczynce i powiedziałam.
- Niech nazywa się Tenshi. Z japońskiego oznacza anioła. – Wstałam i podeszłam do dziewczynki. – Pasuje ci to imię? – Tenshi spojrzała na mnie i kiwnęła głową. Złapałam ją za rękę i szybko odnalazłam jej łóżko. – Tutaj jest twoje miejsce do spania. Jakbyś miała jakieś pytania lub problemy to możesz pytać mnie lub Akę. – Spojrzałam na Midoriego. – Tak samo jest z tobą. – Poprowadziłam go do jego łóżka. – Tutaj jest twoje miejsce. – Powiedziałam i usiadłam na moim łóżku.
     Po chwili przyszedł jeden z facetów, którzy biorą nas na badania.
- To kto pójdzie na ochotnika? – Zapytał z paskudnym uśmieszkiem. Był wysoki, umięśniony i miał szakradną mordę. Wstałam z posłania i skierowałam się w jego stronę.
- To ja pójdę. – Powiedziałam stając przed nim. Może i mam tylko dziewięć lat, ale odwagi mam za dwudziestu dorosłych.
- Twój wybór. – Złapał mnie za kołnierz tuniki, którą nosili wszyscy i wyszarpnął mnie na korytarz, w kierunku znienawidzonej Sali.

Bardzo dziękuję za komentarze, postaram się stosować do wskazówek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz